Teksty piosenek > K > Krzysztof Klenczon > O zespole > Fani
2 425 867 tekstów, 31 334 poszukiwanych i 441 oczekujących
Krzysztof Klenczon
krzysztof_klenczon

Krzysztof Klenczon czyli Niuniek.
O wszystkim co powszechnie znane i jeszcze więcej.

W nocy z 7 na 8 kwietnia 1981 roku zmarł w Chicago polski muzyk Krzysztof Klenczon. Gdyby dziś żył, w styczniu obchodziłby swoje 73 urodziny. Dla pokolenia dzisiejszych 60-dziesięciolatków był legendą polskiego big beatu i rocka. Cichy buntownik tamtego okresu, przez wielu uważany za uosobienie własnej epoki. Dziś po prawie 35 latach od jego tragicznej śmierci, wciąż pozostaje w pamięci fanów tamtego pokolenia wokalistą, instrumentalistą i kompozytorem, twórcą wielu przebojów z lat 60-tych i 70-tych, szczególną postacią polskiej estrady i środowiska muzycznego tamtych lat. Dla wielu jest uosobieniem tamtego pokolenia, dziś znacznie przekraczającego wiek 60 lat.

Pisząc ten tekst, chciałbym przypomnieć jego sylwetkę artysty i człowieka, próbując jednocześnie odpowiedzieć na wiele pytań, które przeciętnemu słuchaczowi muzyki rozrywkowej nie przychodzą nawet do głowy. Zastanawiam się jednak nad pewnym mankamentem tego zadania, ponieważ nie wiem, na ile wolno mi obalać mity, tworzyć legendę, a także pisać o historii cudzego życia, odkrywać prawdę o nim, również tą bolesną jej część.

Urodził się … pracował … tworzył … był …! Tak przebiega każdy życiorys.

Marek Hłasko, polski prozaik i scenarzysta filmowy, często powtarzał:

… życie człowieka można zapisać na papierowej bibułce. Całą resztę spowija siwy dym, mgiełka tajemnic i niedopowiedzeń, odchodzących wraz z człowiekiem na zawsze.

Również i wokół Krzysztofa Klenczona narastały jeszcze za jego życia mity i legendy. Później po śmierci, jego postać okazjonalnie tylko była przypominana w radio i telewizji, zamieniała się powoli w symbol epoki dla kolejnych pokoleń fanów. Zanim zrodziła się jego legenda przebył długą i ciekawą drogę artystyczną. Niebanalny był również jego życiorys. Jako wokalista, gitarzysta i kompozytor okazał się być niepokornym dzieckiem swojej matki – muzyki. Nie uznawał kompromisów i wydeptanych ścieżek. Jako kompan do zabawy i przyjaciel wielu rozsianych po świecie ludzi, był oddany i szczery, niejednokrotnie do tzw. bólu. Jednak zawsze bezinteresowny. W kontaktach bezpośrednich chętny do rozmowy, nawet wobec przypadkowych rozmówców. W końcu jako mąż i ojciec niemal nie do zastąpienia. Zapewne z tych powodów określenie jego osobowości wyrażone przez Franciszka Walickiego jako Zbuntowany Anioł, pasowało do niego jak ulał.

Był postacią niezwykle barwną i niejednoznaczną zarazem, ulepioną jakby z różnych osobowości i charakterów. Pod względem fizycznym bardzo atrakcyjny, przystojny i prowokujący. Na zewnątrz beztroski i otwarty na ludzi, ale jednocześnie w środku był kłębowiskiem sprzeczności. Nieśmiały, a zarazem zadziorny, romantyczny a jednocześnie zbuntowany i agresywny. Bywał zamknięty w sobie i uparty. W swoich sądach i opiniach nieprzejednany, lecz równocześnie otwarty na każdy powiew nieszablonowego wiatru swobody i niezależności. Pomimo upływu lat wciąż nikomu nie udało się ulepić właściwego określenia jego osobowości. Wciąż brakuje kropki kończącej jego charakterystykę, ostatniego i właściwego słowa oddającego całą prawdę o nim. Po zapoznaniu się z wieloma szczegółami jego życia myślę, że on sam nie dał się poznać do końca, a może po prostu zbyt wcześnie odszedł.

Z perspektywy minionych lat i analizy zdarzeń z jego życia wydaje się, że większość spraw w jego historii wydarzyła się zbyt wcześnie. Za wcześnie poznał smak biedy i poniewierki, przychodząc na świat w środku okupacji hitlerowskiej. Za wcześnie doświadczył niepokoju w oczach matki, niespokojnej o los ukrywającego się przez wiele lat po wojnie ojca. Za wcześnie doznał upokorzeń w rewidowanym przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczytnie rodzinnym domu. Za wcześnie poznał także znaczenie słowa tęsknota, gdy po aresztowaniu tuż po wojnie ojca i zaraz potem matki, przez wiele miesięcy był wychowywany wraz z siostrą przez dalszą rodzinę. Zbyt wcześnie uczył się słowa odpowiedzialność, gdy przez lata ukrywania się ojca przez władzą ludową, przyszło mu opiekować się młodszą siostrą. Za wcześnie pomaszerował w świat, gdzie czekała na niego muzyka. Gdy opuszczał Szczytno, udając się na studia na Politechnice Gdańskiej, miał za sobą niewielkie amatorskie doświadczenie gry na klarnecie i umiejętności samouka gry na gitarze. Zbyt wcześnie zrezygnował z członkostwa w zespole Czerwone Gitary, który współtworzył, wyśnił i w pierwszym okresie działalności prowadził po sławę i powodzenie u fanów. Zbyt wcześnie wyjechał za ocean, gdzie nie czuł się dobrze. Ci, którzy go znali z tego okresu mówią, że tak naprawdę nie znalazł on tam miejsca dla siebie. W końcu o wiele za wcześnie odszedł, czepiając się przez wiele tygodni brzegów życia, walcząc ze śmiercią po wypadku samochodowym, jakiemu uległ w lutym 1981 roku. Jaki więc był naprawdę? Z perspektywy spojrzenia wstecz wydaje się, że był poskładany z tych wszystkich dobrych i złych doświadczeń, które w jego dorosłym życiu dały efekt niespokojnego i niespełnionego artysty oraz spontanicznego, wiecznie podenerwowanego i wewnętrznie niepoukładanego Krzysztofa. Jednak patrząc na rzeczy sedno z drugiej strony, to właśnie było jego siłą napędową, motorem do osiągania nowych celów, jego odwagą … .

Urodził się 14 stycznia 1942 roku w Pułtusku. Gdy miał 3 lata rodzice, cofając się przed nadchodzącym ze wschodu frontem, przenieśli się do malowniczo położonego wśród mazurskich jezior Szczytna. W tym mieście Krzysztof dorastał, to miasto ukochał i uznał za swoje miejsce na ziemi na resztę życia. To o Szczytnie myślał, komponując w dorosłym życiu piosenkę Wróćmy Na Jeziora. To o Szczytnie marzył pisząc tekst i muzykę do chyba ostatniej napisanej swojej piosenki Dom, skąd inąd pięknej, nigdzie i nigdy nie nagranej, poza domową fonoteką. Z perspektywy lat wydaje się, że właśnie młodzieńczy okres życia spędzony w tym mieście ukształtował i określił jego charakter, a także wyznaczył muzyczną drogę i artystyczny los. Jako dorosły człowiek rzadko wspominał smutne doświadczenia tamtego okresu, a przecież były to dla niego i jego rodziny wyjątkowo trudne lata. Ukrywającego się do połowy lat 50-tych ojca widywał jedynie w okresie szkolnych wakacji. Wtedy razem z matką i siostrą Heleną odwiedzali go w okolicach Czaplic (powiat Wałcz, woj. Zachodniopomorskie), gdzie znalazł schronienie. Zastanawiam się, jak trudno było zrozumieć dorosły świat młodziutkiemu Krzyśkowi, gdy jechał na wakacje do wujka (jego koledzy i koleżanki wiedzieli, że jest to brat matki), a po wakacjach we wrześniu, przy zapisach do następnej klasy, informować wychowawców, że jego ojciec nie żyje. Tak to trwało do amnestii w 1956 roku.

Poznając jego historię podziwiałem jego odwagę i bezkompromisowość w dorosłym życiu. Miał ogromne poczucie sprawiedliwości i uczciwości, które jak trzeba było umiał wykrzyczeć. Jak sądzę wpływ na to miał okres dzieciństwa, w którym trzeba było nauczyć się milczeć i dochować tajemnic dorosłych. Średnia szkoła to nauka w Liceum Ogólnokształcącym i okres fascynacji osobą Elvisa Presleya, ale także pierwsza gitara kupiona za własne pieniądze, które zarobił pracując w czasie wakacji w tartaku. Jego siostra Helena wspomina ten okres jako wyjątkowo denerwujący dla domowników. Krzysztof z mozołem i uporem samouka przedzierał się przez tajemnice gitary, poświęcając jej bez reszty swój czas. Swoje doświadczenia muzyczne zdobywał sam, bez niczyjej pomocy, a nieprawdopodobna zaciętość z jaką realizował swoją pasję doprowadziła go w końcu do perfekcyjnego opanowania instrumentu. W tym okresie próbował również gry na pianinie oraz ... klarnecie. Gitara obok sportu, który był drugą jego pasją, pochłonęła go bez reszty. Podobno do dziś w Liceum Ogólnokształcącym w Szczytnie wiszą dyplomy potwierdzające sportowe osiągnięcia Klenczona. Jak sadzę, poświęcając setki godzin na naukę gry na gitarze i pasje sportowe, nie miał zbyt wiele czasu na naukę. Zamiast ślęczeć nad książkami, wolał grywać na imprezach szkolnych, a bywało także, że był z nich siłą sprowadzany przez ojca do domu. W jego karierze artystycznej ślady tamtego okresu znalazły zapewne odbicie w piosence Matura, którą napisał wspólnie z Jerzym Kosselą. Po maturze, którą zdał za pierwszym podejściem (na przekór tekstowi wspomnianej piosenki), ruszył w świat do Trójmiasta, gdzie rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej na Wydziale Budownictwa Lądowego. Skończył je jednak dość szybko, bo już po pierwszym semestrze. Powrócił do Szczytna, poświęcając się bez reszty muzycznym ćwiczeniom i obiecując sobie oraz zrozpaczonym rodzicom rychły powrót do Trójmiasta. Tak też się stało.

Do Gdańska powrócił Klenczon już rok później, podejmując naukę w Studium Nauczycielskim w Gdańsku Oliwie. Wybrał specjalność nauczyciela wychowania fizycznego, co jak się wydaje było trafnym wyborem, ponieważ pozwoliło na realizację trzech marzeń równocześnie: sportu, muzyki oraz życia w Trójmieście. W Studium Nauczycielskim zaprzyjaźnił się z Karolem Warginem, który był dobrym kompanem do wspólnego muzykowania. Za jego namową wzięli udział w Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, który był organizowany przez tamtejszą Estradę oraz zespół Czerwono Czarni. Był rok 1962. Obaj znaleźli się w trójce nagrodzonych, dzięki piosence Pluszowe Niedźwiadki, tuż za Czesławem Wydrzycki (później Niemen). Jak pokazał czas było to ważne wydarzenie w życiu Krzysztofa, ponieważ zawarzyło na dalszych jego losach. Po zakończeniu Festiwalu, Klenczon z nakazem pracy (właśnie ukończył Studium Nauczycielskie) powrócił do Szczytna i rozpoczął pracę jako nauczyciel W-F w jednej ze szkół podstawowych. Nie dane mu było jednak zaczepić się w tym zawodzie na długo. A było tak!

Jednym z uczestników wspomnianego Festiwalu Młodych Talentów był zespół Niebiesko Czarni. Jesienią 1962 roku formacja poszukiwała gitarzysty akompaniującego, jako że dotychczasowy instrumentalista Andrzej Jasiński, student Politechniki Gdańskiej, nie uzyskał kolejnego urlopu dziekańskiego. W tej sytuacji grupa stanęła wobec faktu zawieszenia działalności, a ci co pamiętają tamte czasy wiedzą, że równałoby się to końcowi świata dla członków zespołu. Szefowie formacji w osobach Franciszka Walickiego i Jerzego Kosseli przypomnieli sobie o czupurnym chłopaku z gitarą, grającym w duecie Klenczon-Wargin. Po nitce do kłębka odnaleźli jego adres w Szczytnie i wysłali telegram wyznaczając spotkanie w hotelu Pod Orłem w Bydgoszczy. Klenczon oczywiście pojechał, rzucił pracę nauczyciela zostawiając osłupiałą rodzinę i podejmując to wyzwanie. W Bydgoszczy po ciepłym przywitaniu przez wokalistę Niebiesko Czarnych, którym był Czesław Wydrzycki, powiedział po prostu: Jestem! Co ciekawe, na to spotkanie przyjechał także wspomniany Andrzej Jasiński z radosna nowiną, że dziekan wyraził zgodę na jego przerwę w nauce. Ocenił jednak zastaną sytuacje całkiem przytomnie mówiąc:

- Niech chłopak gra! Ja wracam na studia.

Jak sądzę, nie sposób przecenić z perspektywy czasu tego wydarzenia. Tak czy owak, tym sposobem Krzysztof Klenczon rozpoczął nie znane dotąd, nowe życie. I choć później jeszcze wielokrotnie podejmował różne ryzykowne decyzje, to ta wydaje się być najbardziej znacząca w jego karierze muzycznej.

Grając w zespole Niebiesko Czarni długo jeszcze przełamywał swoją nieśmiałość i lęk przed publicznością. Z formacją tą występował przez dwa lata w towarzystwie największych ówczesnych polskich gwiazd: Heleny Majdaniec, Adrianny Rusowicz, Czesława Wydrzyckiego, Wojciecha Kordy i Michaja Burano. Grał z muzykami niezwykle dojrzałymi: Włodkiem Wanderem, Januszem Popławskim, Zbigniewem Bernolakiem, Zbigniewem Podgajnym i Andrzejem Nebeskim. Sporo występowali zaliczając między innymi koncert w Paryskiej Olimpii. Mimo to, Klenczon wciąż walczył w tym okresie z tremą i nieśmiałością. Starsi fani pamiętają z pewnością stojącego po lewej stronie estrady Krzyśka, bardzo blisko kulis w cieniu ogromnych głośników … byle nie za blisko publiczności. Z Niebiesko Czarnymi rozstał się dość niespodziewanie, choć planowo... W tak dużym zespole zasadnicze znaczenie przywiązywano do dyscypliny. Klenczon nie należał do tych, którzy kochali nakazy, między innymi notorycznie spóźniał się na próby. Rozstanie Klenczona z zespołem według relacji jego kolegów wyglądało następująco:

Niebiesko Czarni wyjeżdżali w trasę koncertową. Autokar stał na ul. Świętokrzyskiej ze wszystkimi członkami zespołu, oprócz Krzysztofa. Po około pół godzinie pojawił się on sam. Powstała awantura, a ówczesny kierownik artystyczny zespołu Franciszek Walicki, zagroził nawet usunięciem Klenczona z formacji. Krzysztof jakby na to czekał. Wziął z autokaru gitarę, swoje rzeczy i ... wylądował w Trójmieście, w sopockim klubie NON STOP, jako wolny strzelec zespołu Pięciolinie. Okres ten był bardzo krótki. Trwał około pół roku po to, aby zespół rozwiązać i na jego gruzach, w dniu 3 stycznia 1965 roku ogłosić w kawiarence CRISTAL w Gdańsku Wrzeszczu, powstanie grupy Czerwone Gitary.

Pięcioletni okres wspólnej pracy z Czerwonymi Gitarami: Jerzym Kosselą, Sewerynem Krajewskim, Bernardem Dornowskim i Jerzym Skrzypczykiem, był najpiękniejszym, najbardziej znaczącym, a przez to najwspanialszym okresem w jego życiu. Krzysztof okres ten wspominał bardzo chętnie i z dużą nostalgią. W jednej z rozmów powiedział:

Była to wprawdzie ciężka praca, która przynosiła oczywiście owoce, ale z perspektywy spojrzenia wstecz, okres ten wspominam jako najlepszy w moim życiu!?

Istotnym jest to, że dla Czerwonych Gitar był to okres nieprzerwanych sukcesów. Koncerty, festiwale, nagrania płytowe, wyjazdy zagraniczne, no i popularność! To również okres najbardziej obfitujący w przeboje i dziesiątki powstałych w tym czasie jego piosenek: Matura, Historia Jednej Znajomości, Gdy Kiedyś Znów Zawołam Cię, Randka z Deszczem, Moda i Miłość, My z XX Wieku, Licz Do Stu, Jesień Idzie Przez Park, Kwiaty We Włosach, a także bodaj najpiękniejsza piosenka tamtego okresu Biały Krzyż, skomponowana do tekstu Janusza Kondratowicza, którą Krzysztof zadedykował swojemu ojcu Czesławowi. W 1969 roku na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu Czerwone Gitary otrzymały za nią Nagrodę Główną.

W tym samym roku sypią się również nagrody zagraniczne: amerykańskiego magazynu muzycznego Billboard oraz Targów Płytowych MIDEM w Cannes, gdzie zostali dostrzeżeni wśród plejady międzynarodowych wykonawców, takich jak zespół The Beatles i Tom Jones. Otrzymują także dwie złote płyty od firmy fonograficznej Polskie Nagrania za trzy nagrane płyty długogrające.

Jest to również znakomity okres w jego życiu prywatnym. W tym czasie poznaje swoją żonę, Alicję (popularnie nazywaną Bibi). 25 grudnia 1967 roku w Katedrze Oliwskiej Klenczonowie biorą ślub. W 1969 roku, podczas odwiedzin Bibi u swoich rodziców rodzi się w ... Chicago (USA) córka Karolina, oczko w głowie Krzysztofa.

Schyłek lat sześćdziesiątych to w życiu Krzysztofa poszukiwanie innych, nowych rozwiązań artystycznych. Klenczon jako leader grupy forsuje własne koncepcje muzyczne, co zaczyna psuć atmosferę w zespole. Narastają konflikty, a później otwarta wojna z Sewerynem Krajewskim. Okazuje się, że dwie silne indywidualności jakimi byli niewątpliwie Krzysztof i Seweryn, nie potrafią być i tworzyć wspólnie. Zabrakło porozumienia i zgody, co w konsekwencji doprowadziło do odejścia Krzysztofa z zespołu, ambitnie oddającego pole działania dla kolegi.

Był styczeń 1970 roku. Kilka lat później Krzysztof oceniając ten okres mówi:

Wydaje mi się, że o naszym rozstaniu zadecydowały różnice w koncepcjach muzycznych, które kreowałem wówczas. Czy to dobrze czy źle? Dla mnie było to kolejne doświadczenie i pójście na tzw. własny chleb. Dziś, gdybym wiedział, że będzie on smakował tak gorzko nie zrobiłbym tego!

Jurek Skrzypczyk odejście Klenczona z Czerwonych Gitar skomentował bardziej filozoficznie:

Wiele okoliczności wskazuje na to, że pole muzyczne uprawiane przez Czerwone Gitary okazało się zbyt małe dla tych dwóch wielkich znakomitych siewców nut. Mocno skomplikowanym i trudnym w jego życiu był okres po odejściu z Czerwonych Gitar. Z jego puntu widzenia, mógł się On poświęcić rodzinie, w ostatnim okresie bowiem z trudem udawało mu się godzić zespół i obowiązki męża i ojca.

Z jednej strony w rodzinie Klenczonów zapadła także wspólna decyzja o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Z drugiej zaś, zagubiony Krzysiek, zżerany po trosze przez urażoną ambicję, konstruuje naprędce nowy zespół. W marcu 1970 roku ogłasza powstanie formacji Trzy Korony. Obok ambicji artystycznych, nakazujących mu pójście własną drogą, ważnym niewątpliwie impulsem do podjęcia się tego zadania, było pokazanie byłym kolegom z Czerwonych Gitar i fanom, co naprawdę wart jest Klenczon. Ta niewątpliwie odważna decyzja okazała się ryzykowną. Sam Krzysztof wracał do tego okresu bardzo niechętnie i z dużą rezerwą. Jak później przyznał w jednym z wywiadów:

Układ rodzinno-towarzyski nie wypalił.

W zespole obok Krzysztofa Klenczona znaleźli się również: Ryszard Klenczon (kuzyn leadera) oraz dwaj jego koledzy Piotr Stajkowski i Grzegorz Andruszkiewicz (Andrian). Pomimo ogromu pracy jaki w tym okresie Krzysztof włożył w kształtowanie zespołu, nie udało się prześcignąć, ani nawet dorównać poziomowi artystycznemu i popularności Czerwonych Gitar. Nie starczyło sił, czasu, a i koledzy z grupy (zupełni amatorzy) nie byli w stanie spełnić oczekiwań swojego lidera.

Jak w tym wypadku brutalnie brzmi porzekadło: Cud zdarza się tylko raz! Niech czytelnicy domyślą się sami.

Jedyna płyta długogrająca jaką Krzysztof nagrał w tym czasie zawierała wprawdzie kilka przebojów ze słynnym 10 w Skali Beauforta na czele, lecz okres ten sam Krzysztof Klenczon potraktował jako sposób na rozstanie się z estradą i publicznością. Ostatni, pożegnalny koncert tuż przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych odbył się w dniu 22 lipca 1972 roku w Sali Kongresowej w Warszawie. Impreza zgromadziła tysiące ludzi, którzy przyszli pożegnać swojego idola. Krzysztof zaśpiewał na koniec koncertu dwie piosenki: Nie Przejdziemy Do Historii oraz Ludzie Wśród Ludzi. Szczególnie zabrzmiały wtedy słowa jednej z nich:

Ale nikt mnie nie przekona, że gdzieś piękniej jest!

Pod koniec lata 1972 roku Alicja i Krzysztof Klenczonowie oraz ich 3-letnia córka Karolina wylądowali na amerykańskiej ziemi. Czy była to Ziemia Obiecana? Klenczon mimo, iż pozornie pogodził się z takim rozwiązaniem, na zewnątrz potwierdzając rozstanie z estradą i publicznością, to wciąż pozostawał wewnętrznie zbuntowany. W Chicago, gdzie zamieszkał nie czuł się zbyt dobrze, a i Stany Zjednoczone nie dawały mu tego co pozostawił w Polsce: popularności i uznania, sławy i powodzenia.

Poznał szybko język, co pozwoliło mu znaleźć pracę i utrzymać dom i rodzinę. Zwłaszcza, że w rok po przyjeździe w 1973 roku przyszła na świat druga córka Klenczonów Jackie Natalie. To dla niej napisał romantyczną piosenkę Natalie Piękniejszy Świat. To niebyły już przelewki i zdawał sobie z tego sprawę. Był więc taksówkarzem w firmie teścia, hausekeeperem, a także pracownikiem firmy wydającej książki. Zdany na los i łaskawość obcego świata ciągle nie potrafił znaleźć swojego miejsca, a przede wszystkim nie umiał żyć bez muzyki.

Dopadł go w końcu twórczy niepokój i głód koncertowania. Wydatnie mu w tym pomógł Włodzimierz Wander, kiedyś kolega z zespołu Niebiesko Czarni, a w Chicago właściciel klubu Cardinal, gdzie Krzysztof po tygodniu zwykłych zajęć znajduje możliwość weekendowego występowania z gitarą. Początkowo sam, później z zespołem, który w niczym nie przypominał czerwono gitarowego brzmienia, bo i skąd. W zespole bowiem występowali gruzińscy emigranci, dla których kierunki muzyczne kreowane przez Klenczona były czystą abstrakcją.

W 1977 roku za pieniądze teścia, w wytwórni płytowej Clay Pigeon Int. w Chicago, jako Christopher wydaje płytę The Show Never Ends. Nagranie wspomagają oprócz amerykanów, polscy muzycy zamieszkali w USA, między innym Włodzimierz Wander, Jerzy Jabłoński, Krzysztof Słodkowicz i Michał Myszko.

Znawcy muzycznej historii twierdzą, że na trudnym i niedostępnym dla Europejczyka rynku muzycznym, Krzysztof Klenczon potwierdził swój talent i wyczucie muzyczne. Płyta z uwagi na brak promocji, sprzedawała się jednak źle. To wszystko złożyło się na rozdrażnienie i żal Krzysztofa za tym wszystkim, co pozostawił w Polsce. I właśnie Polski mu ciągle brakowało. To właśnie w Chicago powstały piosenki: Muzyka z Tamtej Strony Dnia, Latawce z Moich Stron, Wiśniowy Sad, Dom. Były one pełne nostalgii i słowiańskich nut.

W roku 1976 odwiedza Stary Kraj. Odprowadza w ostatnią drogę zmarłego ojca. Jest to także okazja do rozmów z przyjaciółmi z Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego w Warszawie na temat przyjazdów z koncertami. Nieudane wejście na hermetyczny amerykański rynek muzyczny zaktywizowało ten pomysł. Klenczon dwukrotnie jeszcze odwiedził Polskę. Pierwszy raz latem 1978 roku, kiedy już od lotniska w Warszawie towarzyszyły mu tłumy wiernych fanów oraz jesienią następnego roku, kiedy nagrywa dla Polskich Nagrań swoją pierwszą i ostatnią płytę autorską.

Trzeba się zgodzić, że nie był to ten sam Krzysztof Klenczon, którego pamiętano sprzed lat. Nie była to również ta sama muzyka, a na koncerty przychodzili jedynie najwierniejsi fani. Miał świadomość, że życie nie znosi próżni. Chciał wracać do kraju i wiele nie brakowało, aby to marzenie się ziściło. Mówił o tym otwarcie w październiku 1979 roku. Mówił o planach powrotu do Czerwonych Gitar, o wspólnym koncertowaniu i o wspólnym robieniu muzyki. Mówił o Polsce i domu pod Warszawą.

Los chciał inaczej. To wtedy, gdy Krzysztof już praktycznie zaprzestał występów przed publicznością amerykańską, kiedy coraz częściej myślał o Polsce, fala solidarnościowej odwilży dotarła również do Chicago. Klenczon przyjął zaproszenie (pomimo silnego przeziębienia) do udziału w charytatywnym koncercie na rzecz pomocy Polsce w klubie w Milford. Był 26 luty 1981 roku. Wracał nocą z Bibi do domu. Pijany Latynos nie uszanował prawa pierwszeństwa przejazdu auta Klenczonów. Przypadek zrządził, że ulica biegła obok cmentarza. Po pięciotygodniowych zmaganiach ze śmiercią Krzysztof Klenczon zmarł, tylko na krótko odzyskując przytomność...

Jeszcze za czasów jego występowania z zespołem Czerwone Gitary zdarzyło się słyszeć wypowiedzianą gdzieś o nim opinię:

Pan Bóg dał talent, diabeł trochę sprytu i wdzięku. Szczęście dał los.

Jak było naprawdę? Był niewątpliwie wielkim artystą i idolem swego okresu. Z czasem stał się również legendą i symbolem pokolenia. Nie potrafił żyć bez muzyki i ona nie obeszła się bez niego, zapisując na trwałe nazwisko Klenczon w muzycznych annałach.

W pamięci przyjaciół, Niuniek pozostał jako nieujarzmiony, żywiołowy człowiek o charyzmie zjednującej mu wielu ludzi. Jako człowiek był niepospolitej, choć trudnej osobowości. Jako mąż i ojciec zdał egzamin do końca. We wrześniu 1994 roku Alicja Klenczon, wdowa po Krzysztofie, na stałe mieszkająca w Phoenix w Arizonie, odwiedziła po raz kolejny Polskę. Wyraziła wtedy taka opinię:

Krzysztofa nie zastąpi mi nikt, takiej dziury załatać się nie da, choć upłynęło już tyle lat. Ja i dziewczyny straciłyśmy w nim uczciwego partnera i najlepszego przyjaciela. Choć był kimś w muzyce, zawsze starał się godzić swoje pasje z obowiązkami wobec rodziny i domu. Krzysztof umiał rano naprawić samochód, wytapetować mieszkanie, czy pomalować schody, a wieczorem dać show dla muzycznej widowni. Taki był...!

Dopiero po śmierci okazało się ilu przyjaciół miał Krzysztof naprawdę. Do rodziny zgłaszali się ludzie z deklaracjami wszelkiej pomocy. Ludzie, których on często niewiele znał stykając się z nimi przelotnie wtedy, gdy przychodzili prosić o pracę, gdy pomagał, załatwiał, dzwonił w imieniu nie mówiących po angielsku rodaków, rekomendował...

Gdy podczas uroczystości żałobnych odprawionych w dniu 11 kwietnia 1981 roku, w kościele Św. Jakuba przy Fullerton Avenue w Chicago zabrzmiała muzyka z piosenki Biały Krzyż, a Stan Borys zaśpiewał własny do niej tekst, nie było wśród tłumów żegnających Krzysztofa nikogo, kto nie uroniłby łzy. Do Polski, do rodzinnego Szczytna wróciły prochy Klenczona.

Tu w lipcu 1981 roku odbył się powtórny pogrzeb muzyka. Żegnało go wtedy, jak się wydawało pół Polski. Ludzie obsiadali dachy i drzewa. W mieście zamarł ruch kołowy. Pogrzeb stał się manifestem miłości dla jego muzycznej twórczości i osobowości. Hołdem tysięcy fanów, którzy żegnali go na zawsze. Na domiar wszystkiego lunął deszcz...

Alicja Bibi Klenczon wspomina, że tuż przed śmiercią Krzysztof prosił o deszcz, dużo deszczu na własnym pogrzebie...

Dziś spoczywa na Cmentarzu Komunalnym w Szczytnie. Jego grób, na którym zawsze leżą świeże kwiaty, jest miejscem odwiedzin wielu wycieczek i osób prywatnych, ceniących jego muzyką i twórczość.

Na grobie tym jest trójwiersz wyjęty z piosenki Dom, do której Krzysztof Klenczon napisał tekst i skomponował muzykę:

Dom! Nie zastąpi go nikt,
Kiedyś wrócę tam, jeszcze wrócę tam.

Wrócił!
A z Nim to co najcenniejsze!
Pamięć o Muzyku i Jego Muzyce.

krzada1956, 26.01.2016 r.

1. Krzysztof Klenczon Trzy Korony (1971)

2. The Show Never Ends (1977)

3. LP-vinyl: Krzysztof Klenczon ‎- Powiedz Stary Gdzieś Ty Był, (Pronit, SX 1614 - PL) (1978)

4. Muzyka z tamtej strony dnia vol.1 (1991)

5. Muzyka z tamtej strony dnia vol.2 (1991)

6. Kołysanki (Krzysztof Klenczon oraz Żuki) (1997)

7. Christopher The Show Never Ends (2013)

tekstowo.pl
2 425 867 tekstów, 31 334 poszukiwanych i 441 oczekujących

Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów.
Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków!


Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności