Teksty piosenek > H > Henryk Rejmer > Ballada o dzieciństwie ( Wysocki)
2 424 457 tekstów, 31 300 poszukiwanych i 221 oczekujących

Henryk Rejmer - Ballada o dzieciństwie ( Wysocki)

Ballada o dzieciństwie ( Wysocki)

Ballada o dzieciństwie ( Wysocki)

Tekst dodał(a): hrejmer Edytuj tekst
Tłumaczenie dodał(a): brak Dodaj tłumaczenie
Teledysk dodał(a): hrejmer Edytuj teledysk

Tekst piosenki:

Nie pamiętam swojego poczęcia,
Moja pamięć zawodzi mnie stale.
Zmajstrowano mnie, była noc ciemna,
Świat ujrzałem, nie ma czym się chwalić.

Narodziłem się w łóżku, nie w żłobie,
Dziewięć miechów to nie dziewięć lat.
Pierwszy wyrok odsiedziałem w łonie,
By wyjść zdrowym na ten boży świat.

Z całego serca, w morzu łez
Świętym dziękuję za to, że
Rodzicom moim chciało się
Na świat powołać właśnie mnie.

W ten straszny, beznadziejny czas,
Co zdaje się legendą dziś.
Etapem na pięć, dziesięć lat
Konwoje na Syberię szły.

Brano nas z łóżek skoro świt,
Za co konkretnie nie wie nikt,
Z mojej kompani trafem psim
Powracał czasem któryś z nich.

Odejdź, dumanie moje, odejdź.
Słowo, strofki najmilejsze, słowo!
Drugi raz wolność swoją ujrzałem,
Gdy dekretem zwalniano hurtowo.

Gdybym wiedział, komu tak podpadłem,
Rewanż wziąłbym i zdzielił go w łeb.
Urodziłem się, żyłem, mieszkałem,
Tam na Pierwszej Mieszczańskiej, gdzie sklep.

Za ścianką cienką, wierzcie mi,
Cieniutką jak na głowie włos,
Sąsiad co rusz wódeczkę pił,
Balował z żonką dzień i noc.

Każdy po szyje w biedzie tkwił,
Korytarzowy system kwitł.
Trzydzieści osiem ciasnych izb,
Kibel zaś jeden, taki gips.

Sąsiadka ma nie bała się syren,
Matka do nich też z czasem przywykła.
Plułem tęgo jak zdrowy trzylatek,
Na naloty, na bomby, na wszystko.

To co z wierzchu nie zawsze od boga,
Naród gasił pożary wśród łkań.
Ja jak mała frontowa załoga,
W dzbanku z dziurką donosiłem piach.

Przez dziury w dachu słońca żar
Lał się na głowy niczym deszcz.
Na głowę Wańki Kiryłycza,
Na głowę Wali Moisiewnej.

Ona do niego: „Gdzie twój syn?”.
„Przepadł bez wieści, taki los”.
„Ech, Tańka, popatrz ile krwi,
Wszyscy tu stratni przecież są.”

Ty stratna jesteś, tak jak ja,
Ja stratny jestem, tak jak ty.
Mój syn na froncie pewnie padł,
Bez winy siedzi gdzieś twój syn.

W kąt rzuciłem pieluchy i smoczek,
Żyłem sobie beztrosko wśród swoich.
Przezywali mnie tu „niedonosek”.
Choć po prawdzie, byłem donoszony.

Darłem papier co okna maskował.
Pędzą jeńców, - więc czego się bać?
Powracali ojcowie i bracia
Do swych domów, do wsi i do miast.

Już ciocia Zina bluzkę ma,
Na niej trzy smoki prężą łby.
To ociec Wowki kilka pak
Łupów zdobycznych przyniósł dziś.

Z Japonii trefne barachło,
Z Niemiec zegarki itp.
Walizek zatrzęsienie wprost,
Kraj, cytrusowy zalał deszcz.

Na stacji mi pagony dał
Ojciec, bym bawił nimi się.
Z ewakuacji w miasto szły
Tabuny ludzi, tłocząc się.

Napatrzyli się i wyściskali,
Podchmielili sobie, wytrzeźwieli.
Wypłakali się, wycałowali,
Inni swoich się nie doczekali.

Witkin z Gienkoj rył metro jak co dzień,
Pytam” Po co?”. Odpowiedział tak:
„Korytarze się kończą na ścianie,
A tunele prowadzą na świat”.

Dyskusje bardzo lubił on,
Przyparty, tęgo bronił się.
Pod „ścianką” skończył niczym pop,
Za dużo gadał, niosła wieść.

Ojcowie objaśniali świat,
Mówili nam ryglując drzwi;
Skąd w oczy dziejów wieje wiatr,
Co każdy wiedział nie od dziś.

Myśmy wszyscy prawie już od dziecka
Dyskusje wiedli w oparach nocy.
A na podwórkach odwaga krzepła,
Tłumnie chcieliśmy ruszyć na czołgi.

Żaden od wroga kuli nie dostał,
Przez to chcieliśmy walczyć po grób.
Każdy cichaczem wciąż kombinował,
Jak by tu pilnik przerobić na nóż.

Nóż taki to zdradziecka broń;
Do nikotyną czarnych płuc
Wślizgnie się milczkiem niczym wąż,
Taka w nim siła, taki duch.

Wymienne interesy człek
Z więźniami robił kiedy mógł.
Jeńcy niemieccy za nasz chleb,
Dawali wiadro albo nóż.

W fanty się grało, płynął czas,
Para buchała z głupich głów,
Romantyzm wyparował z nas,
Złodziejem został ten i ów.

Najważniejsza była spekulacja,
Nie bano się sąsiadów ni boga.
Milionerką życie zakończyła,
Ciocia Wala, sprytna białogłowa.

Żyła skromnie bijąc się z myślami,
A nocami koniaczek się lał.
Przewróciła się kiedyś pod drzwiami,
I odeszła, i pokrył ją piach.

Był to zwykły ponury świat.
Kto tu wszedł, od progu się bał.
A szczególnie obrażał nas
Jeden bogacz, czynownik i cham.

Zburzył dom i wyzywał nas;
Zasmarkańcy! Po czym znów lżył;
„Za co ja wojowałem tam”,
Epitety fruwały jak dym.

Ciocia Wala miała go dość,
Narkotykiem jest forsa, to fakt.
Bies ją karmił i pomimo próśb,
Darła się, aż upadła na wznak.

Były czasy i były przypały.
Była sprawy i ceny spadały.
I płynęły, gdzie trzeba kanały,
I na koniec, gdzie trzeba wpadały.

Dzieci byłych majorów, włodarzy,
Aż pod biegun pływały, gdzie lód,
Bo ze wszystkich znanych korytarzy
Najporęczniej jest wybrać ten w dół.











.
,

 

Dodaj adnotację do tego tekstu » Historia edycji tekstu

Tłumaczenie :


Autor tekstu:

Władimir Wysocki tłum.Henryk Rejmer

Edytuj metrykę
Kompozytor:

Władimir Wysocki

Rok wydania:

2017

Komentarze (1):

MariuszSynak 30 listopada 2022 10:05 (edytowany 1 raz)
(0)
Proponuję inną wersję tłumaczenia:
Włodzimierz Wysocki „Ballada o dzieciństwie” tłum. ks. Mariusz Synak, Słupsk
https://youtu.be/fnQAl-gEnS0
Noc poczęcia pamiętam z przypadku, zeznać w sprawie tej mogę dość mało
zmajstrowali mnie grzesznie, bez świadków, a że wcześniej wyjść się nie dało
Więc rodziłem się cicho i gładko, po co wrzaski – dziewięć miechów, nie lat
Odpękałem u matki odsiadkę, po czym z ulgą wyszedłem na świat

Dziękuję, wszyscy święci, że słowo wasze doszło gdzieś
Bo nastał w końcu taki dzień - rodzice chcieli począć mnie
W te lata już odległe, dziś prawie zapomniane
Gdy skazańców sznury brnęły w dal bagnetem poganiane
Ich brali w noc poczęcia, a wielu nawet wcześniej
Lecz żyje ma kompania, ferajna moja świetna

Biegiem, myśli moje chyże, biegiem! Wierszu – miejsce dla słowa mego!
Na wolność po raz pierwszy wyszedłem dekretem z trzydziestego ósmego
Gdybym wiedział, co za drań zwlekał tyle, dałbym szkołę mu taką, że ho!
Urodziłem się, żyłem, przeżyłem, w końcu Pierwoj Mieszczanskoj, ten dom

Gdzie za ścianką, za ścianeczką, za lichutką przegródeczką
Tam, gdzie sąsiad z sąsiadeczką zabawiali się wódeczką
Żyło się równo, skromnie tak – ze wspólnym korytarzem,
Na trzydzieści osiem klitek - jeden kibel obiekt marzeń
Jak pies tam zimą drżałem, nie grzała kufajeczka
I tu się przekonałem, ile warta kopiejeczka

Nie bała się syren sąsiadka i matka przywykła już do nich
I mnie, rosłego trzylatka śmieszyło chowanie się w schronie,
Lecz nie wszystko, co z nieba – od Boga, szły patrole gasić bomby na dach
I dla frontu ma pomoc uboga – w starym dzbanku nosiłem im piach

Przez szpary wpadał słońca blask na strych, rozjaśniał ciemność
Na Jewdokim Kiryłłowicza i Giskę Mojsiejewną
„Hej, Jewdokim, u synów co?” „Bez wieści zaginęli”
Eh, Giska, jeden wspólny los – twych wczoraj kilku wzięli
Twych wczoraj kilku wzięli, a znaczyście i zrusieli
Bez wieści moi legli, bez winy twoi siedli

Wyrosłem ze smoczków, z pieluszek, żyłem tak – w domu było zwyczajnie
Przezywali mnie ciągle „maluszek”, chociaż rosłem zupełnie normalnie
Zasłon w oknach zrywać mi nie dawali, „Pędzą jeńców czemu naród więc drży?”
A ojcowie i bracia wracali do swych domów, choć nie zawsze do swych.

Ciotka Zina bluzkę ma japońską, ze smokami
To z wojny Popow, sąsiad nasz powrócił już z łupami
Zdobyczna Japonia, zdobyczna Germania, istna Babilonia, powszechna kufromania
Ojciec dał na stacji pagony – piękne chwile! A z ewakuacji walili już cywile…

Rozejrzeli się w krąg, oswoili, i popili nie raz, wytrzeźwieli
Kto doczekał swych – ci odpłakali, nie doczekał kto – ci poczernieli
Ojciec Wit’ki metro kopać szedł rano, zapytaliśmy: „Po co?”, rzekł tak:
„korytarze zawsze kończą się ścianą, a tunele wywodzą na świat”.

Proroctwu papaszy nie dawał Wit’ka wiary
I korytarzem naszym trafił wprost na nary
Hardym był spryciarzem, cisnęli – miał swe zdanie,
Przeszedł korytarzem i skończył chyba przy ścianie,
Ojcowie znają życia smak, lecz jeśli mówić szczerze – cóż,
wchodziliśmy w życie tak zupełnie samodzielnie już.

Wszyscy chłopcy – od małych do dużych tłukliśmy się do krwi, bywało
A w piwnicach i po podwórzach tak chłopaczkom pod czołgi się chciało
Los im nie dał nawet blizny po kuli, w zawodówce nudy-pudy więc cóż,
Trochę ach!, trochę strach! lecz przekuli cichaczem nie raz pilnik na nóż

Zrobi w płucach dziurki, w czarnych od machorki
Na ostrzu dwa pazurki, na rączce jakieś wzorki
Opryszki-młodzieniaszki kręcili, kto jak może
Na budowie Niemcy-jeńcy na chleb mieniali noże
Chłopcy mieli świat baśni, smoków, czarodziei
lecz wyszli romantycy z piwnic na złodziei.

Były czasy, piwnice też były, było trzeba – i ceny spadały
I płynęły, dokąd trzeba, kanały, i gdzie trzeba, na końcu, wpadały
Dzieci byłych majorów i kaprali zwiedzać Sybir jeżdżą dziś świata pół
Bo kurs łatwy na życie obrali – z korytarzy tych toczą się w dół…

tekstowo.pl
2 424 457 tekstów, 31 300 poszukiwanych i 221 oczekujących

Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów.
Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków!


Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności