Łona i Webber - Niepogoda

Tekst piosenki:


Deszcz, znowu deszcz, deszcz z recydywy
Kurwa. Czy to musi tak dzwonić o te szyby, ten psubrat?
I te dżdże tu tłuc w mój sektor?
Tu naprawdę jak nie urok, to pech to. Zresztą chuj niech to
A to słońce też – niby w oddali
Aż nagle – hop, zza rogu wyskoczy, by wzrok wypalić
Jak napalm jakiś, czy papa gorąca w chuj
Jak by to nie lata był ostatni dzień, lecz mój
I znowu słota i siąpi
Więc brnę przez te błota, głównie żeby klnąć, brnąć i wątpić
Jeszcze ten wiatr pierdolony
To już może kruki niech się kurwa zlecą. Kruki oraz wrony
Nie zlecą. Też chcą pryskać stąd
Przez ten upał, co tak dusi i dociska w głąb
I co mi tych elektrolitów cennych zabiera pakiet…
Jak bym po wczoraj jeszcze miał w ogóle jakieś
Ile to można znosić? Jak długo?
Ten skwar na zmianę z tą depresyjną szarugą?
Ten żar, co usypia w moment, że nie skumasz nawet
I ten deszcz? Wielki mi deszcz, kurwa – suma mrzawek
To nie pogoda, to kpiny
Aż szkoda tej ni niziny, ni wyżyny, ni równiny
I żal mnie ciągnie w dół, łeb zadzieram w górę za to
I z nadziei resztką czekam na jakąś…

Burzę. Burzę. Może by tak burzę?
Bo czemuż by nie burzę?
I wichurę – dla tych wierzb i grusz to znak problemów
Dla mnie to wreszcie dawka tlenu
W sam raz na burzę. Piękną burzę
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że mam w głowie błysk od powtórzeń
Może nawet ciut za gęsto to strobo
Ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą
Jeszcze iskrzy się iskra mocna
Wciąż jest granie na kotłach pod ostry bój
Ale natura rzeczy tu z natury przewrotna
Więc znowu chwilę to potrwa i… Ech…

Szkoda gadać. Wraca bieda i stres
Nieważne, czy to żar się leje znowu z nieba, czy deszcz
Szkoda gadać, ale nie gadać też głupio jakoś
Gdy można jak prawdziwy meteopata z meteopatą:
Bon motem jakim błysnąć w porę
Że jak pogoda pod psem, to my pod mocnym aniołem
I że wichura tutaj, proszę; zerwie dach lub stryszek
A trzciną zaledwie tylko kołysze
Złych myśli się wije szereg
Gdy od deszczu tak gnije teren, gdy słońce tak ryje beret
Może do gardeł sobie skoczyć, ale potem jeszcze głębszy marazm
Także chuj; nawet to nie działa
Stoimy w tej matni:
Mało figlarni, więcej oklapli, solidarni w meteopatii
I wciąż wróżby, prognozy, wciąż liczby:
Czy to jutro znów przyżarzy, czy przydżdży
Ale niech tylko błyśnie horyzont –
Choćby raz, choćby i w oddali, choćby krzywo
Niech tylko w tle zadudni zapowiedź:
Mija marazm, aparat odzyskuje mowę
Niech zaświszczy halny:
Wreszcie wiemy po co iść i dokąd; specjaliści od nawałnic
Tak powyrywani z tych bolesnych odrętwień
Boże, jak tu bywa pięknie. Jak jest…

Burza. Burza. Może by tak burza
Wreszcie jakaś burza
I wichura. Dla tych wierzb i grusz to znak problemów
Dla nas to wreszcie dawka tlenu
W sam raz na burzę. Piękną burzę
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że masz w głowie błysk od powtórzeń
Może nawet ciut za gęsto to strobo
Ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą