Teksty piosenek > T > Tindersticks > Chocolate
2 426 822 tekstów, 31 337 poszukiwanych i 460 oczekujących

Tindersticks - Chocolate

Chocolate

Chocolate

Tekst dodał(a): Bakteria93 Edytuj tekst
Tłumaczenie dodał(a): Rosaria Edytuj tłumaczenie
Teledysk dodał(a): Bakteria93 Edytuj teledysk

Tekst piosenki:

It had been the perfect Friday afternoon,
the job was almost done.
The house we were decorating was owned by a little old man,
forever in the same three piece suit he'd probabbly had since he was demobbed.
He seemed to be forever on his way to the post office,
carrying brown paper ansd string wrapped parcels under his arm.
He'd bring us out china cups of camp coffee and plates of custard cream biscuits.
The house had belonged to his parents who had both passed away within weeks of each other, a few years back.
They were the only people he had ever lived with, this was the only house he had ever lived in.
I wondered what would happen to the house when he's gone.

It was a short walk to my bedsit, once a similar house to the old man's, now broken into lots of single room accomodation.
It also once had a great garden like his, now occupied by one-storey modern block building, containing the dentist and chiropodist.

In my room was an electric cooker, which I only used in winter to keep warm,
next to that was a sink with a glass shelf above it, on which was a toothbrush and carton of marlboro's.
There was a table with a chair in one corner, a single bed in the other, and about four sq ft in the middle.
There was a wooden drawer under the bed with most of my clothes in, the rest was over the back of the chair.
I had a record player on a table and boxes of records underneath.
The bathroom for the first and the second floor was opposite my room,
it had a meter for the water which took two 50pence pieces, you'd have to wait half an hour for the water to heat up, and keep an eye on the door in case some sod pinched your bath.
There was one toilet upstairs and one outside, but no one used the outside one anymore, so it was where the local prostitutes would take their clients for a quickie.
I'd spend as little time as I could in my room, my skin was still warm and soft from the bath as I walked into town.

So I was sat on my usual bar stool in my usual pub by 6.30, the usual twelve or so regulars in at this time of the evening, nice and relaxed before the post 8.00 crush, we'd crowd around the tiny bar then pool tables, the house rule for fool was winner stays on, you'd chalk your name on the balckboard, and wait your turn. The challenger would pay for the game, so if you were good, you 'd play all night.Tonight I was great.
She walked into the pool room just as I potted the black, the next name on the list, bent down to the slot on the table and put coins in.
I was used to seeing her surrounded by burgundy flocked wallpaper and red velvet upholstery in the sunday night pub around the corner; she looked different stood here in the pool room, she looked good, she was looking at me.
I ended the game as quickly as I could, without losing badly and stood near her.
"Would you like a drink?", she asked. "I get them. What do you want?" I replied. "The same as you're having", she said.
The great thing about being a regular when the bars turned deep is it only takes a raised eyebrow and a couple of nods, and two bottles of Holster Pils had been passed over people's heads to you. We did the pool room dance for a while, moving to" excuse me"'s bending around elbows and pool cues until we decided to move on
It was too early to go to the club, so we went around the corner to the Sunday night pub. It was still quite busy on a Friday night, full of couples and students. It had a reputation as a gay bar, probably why the students came in, to feel safe.
She was my dream, we drank pernod and blacks, talked about John Barry, Ford Cortinas (she preferred the Mark 3), what was best: gel or Brylcream? I preferred the Brylcream.
She even agreed On Her Majesty's Secret Service was the best Bond film, if you accept it as a whole and not just get hung up about George Lazenby.
She smoked Silkcuts, she didn't mind Marlboros, but we both had a fondness for Old Port cigars
We moved down to the club. Upstairs for a couple of onion bhajis went down to the quiet bar, near the dance floors.
We decided to leave early, you wouldn't want to be there in the end, when the lights came on. You'd never sit down in here again. In a depressing shuffle we pushed to the door, now it was good to get up and out, while it was still a black hole, warm, and smokey, full of possibilities...

She lived by the river, the other side of town, queue for taxis was hell as usual, next to the late night chippy, the worst chips you could buy, but at this time of night, full. Outside fights and throwing up. We jumped in the taxi, nothing mattered but us.
Back at hers, a bedsit in a house similar to mine, she'd done something, painted three walls, put up some old fifties star wall paper, a big Bowie poster and some nice curtains, it would be easy for me to change my woodchip magnolia bedsit standard. Afterall, it was my job. She had a few lamps here and there were some candles. She made us proper hot chocolate, not the instant shit you get from the machine. She had Fox'sbiscuits and a small bottle of Cointreau, too. The end of a perfect day. The taste of chocolate, cigarette, and orange liqueur made it even seem better. I undid her tartan miniskirt, pulled off her black wool tights, my lips moved up her legs... What the fuck? I had a large hard dick poking me in the eye. "Shit! you're a chap!" I felt like jumping through the window, screaming, I couldn't move...
She... he...still looked the same... I had a pain in my head, I wanted to do something, say something...
He was holding me, sobbing... "you must have known, how could you not tell?" And "I love you, I can be your woman..." His eyes were still beautiful, deep brown, his lips still chocolatey and orangey.
"Shit!" I said, "I was never a breast man, anyway..."

 

Dodaj adnotację do tego tekstu » Historia edycji tekstu

Tłumaczenie :

Pokaż tłumaczenie
Było idealne piątkowe popołudnie, robota prawie skończona. Dom, który dekorowaliśmy, należał do pewnego staruszka, zawsze chodzącego w tym samym trzyczęściowym garniturze, który był jego własnością zapewne od czasów demobilizacji. Ów pan zdawał się ciągle być w drodze na pocztę, wiecznie nosząc pod pachą paczki owinięte w brązowy papier i pozaklejane taśmą. Przynosił nam kiczowatą kawę w chińskiej porcelanie i talerzyki pełne biszkoptów z kremem angielskim. Dom, który posiadał, należał wcześniej do jego rodziców, którzy zmarli kilka lat temu, jedno kilka tygodni po drugim. Byli jedynymi ludźmi, z którymi kiedykolwiek mieszkał, ów dom zaś był jedynym miejscem, w którym kiedykolwiek był zameldowany. Zastanawiałem się, co stanie się z domem, kiedy staruszek umrze.

Do mojej kawalerki stamtąd szło się tylko chwilkę. Kiedyś był to dom podobny do tego, w którym mieszkał staruszek, teraz był porozbijany na wiele pojedynczych pomieszczeń do wynajęcia. Dawno temu był tam też wielki ogród, zupełnie jak ten ów staruszka, lecz wkrótce wybudowali tam parterowy nowoczesny blok, w którym znajdował się gabinet stomatologiczny oraz pedikiurzystka.

Miałem kuchenkę elektryczną w pokoju, acz używałem jej jedynie w zimie, żeby było cieplej; obok kuchenki stał zlew, nad nim zaś szklana półka, na której leżała szczoteczka do zębów i pudełko Marlboro. W jednym z kątów pokoju stał stół z pojedynczym krzesłem, w drugim zaś stało łóżko, a po środku było około cztery metry kwadratowe wolnej przestrzeni. Pod łóżkiem miałem drewnianą szufladę zawierającą większość moich ubrań, cała ich reszta wisiała na oparciu krzesła. Stół był zajęty przez odtwarzacz płyt kompaktowych, zaś pod stołem leżało kilka pudełek z nagraniami. Łazienka dla pierwszego i drugiego piętra znajdowała się naprzeciwko mojego pokoju; miała licznik wody, więc płaciłeś dwa razy po pięćdziesiąt pensów i czekałeś pół godziny, aż ci się woda zagrzeje, jednocześnie pilnując drzwi, żeby ci jakiś dupek nie podwędził kolejki. Mieliśmy też dwie toalety - jedną na górze i jedną na zewnątrz, ale nikt już nie używał tej drugiej, więc często widywano tam prostytutki, które zabierały klientów na szybki numerek. Ja sam spędzałem w moim pokoju jak najmniej czasu tylko mogłem, tak więc tego wieczora moja skóra wciąż była jeszcze ciepła i gładka po kąpieli, kiedy wyszedłem na miasto.

Siedziałem zatem na tym samym stołku, co zwykle, w tym samym pubie, co zwykle, o 6.30, w towarzystwie jakiejś dwunastki stałych klientów, którzy zawsze się tu kręcili o tej porze, ładni i zrelaksowani przed natłokiem, który zjawia się tu po ósmej. Tak więc wpierw tłoczyliśmy się się wokół malutkiego barku, by później otoczyć stoły bilardowe; w bilardzie tutaj była taka zasada, że zwycięzca zostaje, ty wpisujesz się kredą na tablicę i czekasz na swoją kolej. Wyzywający płacił za grę, więc jeśli dobrze ci szło, grałeś calutką noc. Tego wieczora byłem świetny. Ona weszła do sali dokładnie w momencie, kiedy trafiłem czarną; kolejny gościu z listy schylił się nad otworem w stole i wrzucił bilony. Przywykłem do widoku ów pani w otoczeniu bordowej, flokowanej tapety i czerwonego, aksamitnego obicia w pubie nocnym ,,Sunday" za rogiem; wyglądała zupełnie inaczej, kiedy stała tutaj, wyglądała całkiem nieźle, zerkała na mnie co chwila. Skończyłem grać tak szybko, jak tylko mogłem, bez jakiejś ostrej porażki, i stanąłem obok niej.
- Chciałbyś może drinka? - spytała.
- Ja stawiam. Co chcesz? - odpowiedziałem.
- To, co ty - odparła.
Jednym z niezaprzeczalnych plusów bycia stałym klientem, kiedy bar jest przepełniony, jest to, że wystarczy tylko ruszyć brwią i pokiwać parę razy, a już nad głowami ludzi podają do ciebie dwie butelki Holsten Pils. Potańczyliśmy trochę, w rytm cudzych ,,przepraszam", jednocześnie próbując unikać morza łokci i końców kijów bilardowych, aż w końcu zdecydowaliśmy się przejść dalej. Było za wcześnie, żeby pójść do klubu, więc zaszliśmy za róg do pubu nocnego ,,Sunday". W piątki wciąż było w miarę tłoczno, pełno jakichś par i studentów. Pub miał opinię baru dla gejów - pewnie dlatego zaglądali tu studenci: żeby czuć się bezpiecznie.
Była moim marzeniem. Piliśmy Pernody i Blacki, rozmawialiśmy o Johnie Barrym, Fordach Cortina (ona wolała Mark III), o tym, co było lepsze: żel czy brylcreem. Ja wolałem brylcreem. Zgodziła się nawet ze mną, kiedy powiedziałem, że ,,W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości" to najlepszy film o Bondzie, jeśli potraktujesz go całościowo, a nie skupisz się tylko na roli George'a Lazenby. Paliła Silkcuty, Marlboro były jej obojętne, za to oboje mieliśmy wielki sentyment do cygar Old Port.
Przenieśliśmy się do klubu. Poszliśmy na górę, zjedliśmy klika cebulowych bhaji, zeszliśmy na dół do cichego barku pomiędzy parkietami do tańca. Zdecydowaliśmy się wyjść szybciej - uwierz mi, nie chciałbyś tutaj być, kiedy zapalają światła. Pewnie w życiu więcej byś już tu nie przyszedł. Szurając nogami nieco depresyjnie, otworzyliśmy wejściowe drzwi; teraz był dobry moment na to, żeby wstać i sobie pójść, kiedy lokal wciąż był jeszcze czarną dziurą, ciepłą i wypełnioną dymem, pełną możliwości...

Mieszkała niedaleko rzeki, po drugiej stronie miasta. Kolejka do taxi w pobliżu frytkarni Late Night (frytki stamtąd były najgorszym, co mogłeś sobie zafundować, choć i tak o tej porze lokal pękał w szwach) była piekielnie długa, jak zawsze zresztą. Na zewnątrz nic, tylko bójki i rzyganie. Wskoczyliśmy do taksówki, nic oprócz nas nie miało znaczenia.
Wynajmowała pokój w kawalerce podobnej do mojej, zrobiła z nim coś, przemalowała trzy ściany, nałożyła nań jakąś starą tapetę z gwiazdkami w stylu lat pięćdziesiątych, zawiesiła spory plakat z Bowiem na jednej ze ścian i całkiem ładne zasłony na okna, w sumie łatwo by mi było zmienić normy mojej kawalerki ze stylu ,,woodchip magnolia" (?). W końcu to była moja praca. Tutaj stało kilka lampek, tam porozkładała świeczki. Zrobiła nam porządną gorącą czekoladę, nie tę gównianą, z maszyny. Miała biszkopty Fox's i malutką butelkę Cointreau. Koniec idealnego dnia. Smak czekolady, papierosa i pomarańczowego likieru sprawiły, że jej usta smakowały jeszcze lepiej. Zdjąłem jej spódniczkę w szkocką kratę, zająłem się też czarnymi, wełnianymi rajstopami, moje usta powędrowały w górę jej nóg... Co, do kurwy? Duży, stojący kutas wpieprzył mi się w oko.
- Cholera jasna! Jesteś facetem!
Miałem ochotę wyskoczyć z wrzaskiem przez okno. Nie mogłem się ruszać... Ona... on... wciąż wyglądał tak samo... Rozbolała mnie głowa, chciałem coś zrobić, powiedzieć... Trzymał mnie w ramionach, łkając...
- Przecież musiałeś wiedzieć, jak mogłeś nie zauważyć? - a później: - Kocham cię. Mogę być twoją kobietą...
Jego oczy wciąż wyglądały tak pięknie, były ciemnobrązowe, a jego usta w dalszym ciągu czekoladowo-pomarańczowe.
- Cholera! - powiedziałem. - I tak nigdy nie lubiłem dużych piersi...

Historia edycji tłumaczenia

Rok wydania:

2012

Edytuj metrykę
Płyty:

The Something Rain

Komentarze (0):

tekstowo.pl
2 426 822 tekstów, 31 337 poszukiwanych i 460 oczekujących

Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów.
Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków!


Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności