PeeRZet - Dzień z mojego życia

Tekst piosenki:


Ósma trzydzieści, wsiadam do srebrnego chevrolet'a,
To nie złoty cadillac to i tak niezły z niego gepard.
Znów kończy się paliwo i złość we mnie kipi,
Bo hajs na jointy i piwo zgarnie gość z BP.
Leci RMF'ka ale szybko włączam jakieś CD,
Nowy Mes lub Fokus lub coś co nie leci w TV.
Kierunek biuro, moje własne z ziomem na współkę,
Trochę później wpadne, trochę wcześniej się urwę.
Biurowiec, jadę na siódme, otwieram lodówkę,
Popchnę głębiej wódkę, wstawię Colę i bułkę.
Zaraz włączę iMaca i pewnie sprawdzę pocztę,
Firmową, więc nie dziw się gdy nie odpiszę chłopcze.
Na pytanie, że nie doszła jeszcze płyta... (aha),
Tu się dzieją sprawy większe, więc narazie pieprzę typa.
Muszę dzielić obowiązki, a że w hajs z rapu wątpię,
Rozkmiń, zdobywam go od dziewiątej do piątej.


Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.

Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.


Jest siedemnasta, trzaskam drzwiami i basta,
Wokół ci sami jak codzień, niewolnicy miasta.
Nad nami niebo, czyli limit, gdy liczy się kasa,
Ale czy tak samo by rozkminił to pracownik NASA.
Nie wiem, stoję w korku, jestem zwykłym ziemianinem,
Wezmę zaraz ze dwa piwka, jak spożywczy się nawinie.
Dzwonię do "Baziego", jestem po pracy a czas goni,
Cześć kolego, wiesz mam bibułki a nie mam nic do nich.
Jest opcja? Jest opcja, czas gra na emocjach,
Bo już bym usiadł a muszę kołować zdobyć tofca.
I dobrze, że jest słońce, bo z reguły raczej pada,
Wrócę, wezmę w rękę pada, hamuję bo jest radar.
Pisk opon, ale nic spoko, mam tych dni potąd,
Chciałbym już mieć te blanty i robić chill z sofą.
Prawie osiemnasta, parking zajebany na full,
Niemalże wieczór, znów muszę dzielić plany na pół.


Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.

Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.


Otwieram drzwi, za nimi czeka Ania, te dni,
Płyną jak strugi szampana, albo jak tłusty bit.
Rozkminimy dobry film, zamówimy dobrą pizze,
Albo zrolujemy coś i dla zajawki coś upichcę.
Komputer, głośniki, łóżko, konsola, TV,
Nasze wykute nawyki, których nikt inny nie trybi.
Z tobą kochanie mogę klepać biedę do końca,
Każdy dzień jest ważny, choć to jeden z tysiąca.
Powieki kleją się, w głowach czekamy na weekend,
Zjemy trochę dobrej szamy i pewnie będzie coś pite.
Póki co jutro trzeba wstać, trzeba gnać do pracy,
By na konto, na koniec miecha coś wlać z tej tacy.
Jakoś musimy trwać, nie możemy paść na tacy,
Bo świat chce tylko kraść, albo zapiąć nas w pasy.
Odpływam w krainę snu, bo jutro znów to samo,
Brak siły na więcej słów, więc mówię dobranoc.


Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.

Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tępo,
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko.
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień napewno,
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą.